Tarot, śledztwo w sprawie wróżek i… mój debiut poetycki ;)
Dawno, dawno temu w odległej galaktyce, kiedy jeszcze uczęszczałam do początkowych klas LO, czytywałam miesięcznik Jestem, który w pewnym momencie zaczął się przeobrażać w skrzyżowanie brukowca z magazynem shoppingowym i jako taki przestał mnie interesować.
Zanim jednak to się stało, wysłałam do kącika poetyckiego Jestem swoje wiersze i z niecierpliwością czekałam na opinię redaktora tego działu (wydawały mi się merytoryczne, więc moja niecierpliwość była — jak się domyślacie — ogromna).
Niestety, nie doczekałam się nie tylko publikacji, ale nawet żadnej innej odpowiedzi…
Kilka lat później, kiedy już byłam studentką Wydziału Matematyki UŁ, do mojego pokoju w akademiku z impetem wpadli sąsiedzi z najnowszym numerem Jestem w rękach i pytaniem, czy to mój wiersz — na ustach…
Nazywam się dość oryginalnie i podpisuję dwoma imionami, więc ich podejrzenia były mocno uzasadnione i — jak się szybko okazało — słuszne. W kąciku poetyckim pojawił się jeden z moich wierszy, z pozytywną (ku mojej wielkiej uldze) opinią…
Przypomniałam sobie to wszystko podczas lektury książki Tomasza Kwaśniewskiego W co wierzą Polacy? Śledztwo w sprawie wróżek, jasnowidzów, szeptuch…, kiedy zaczęłam się zastanawiać, w jakich okolicznościach w moim życiu pojawił się tarot… I wyszło mi, że za moje zainteresowanie tymi kartami odpowiada właśnie redakcja Jestem, bo to w tej gazecie opublikowano — bodaj z okazji Walentynek — 22 karty tarotowych Arkan Wielkich z instrukcją użycia…
A te karty są tak urocze, że mam je do dzisiaj!

Skąd skojarzenie poetyckie (poza podejrzeniem, że mój mózg działa…hmmm… dziwnie…)?
Ano stąd, że nie zachowałam sobie wycinka z własnym wierszem, publicznie pochwalonym przez fachowca (który nie tak znowu często chwalił przesyłane do niego próbki poetyckie), a wciąż posiadam te wycięte z gazety karty tarota…
Podejrzewam, że to uroda tych konkretnych kart spowodowała, że chciałam mieć więcej tarotowych talii… I mam! Nie przyznam się ile, ale zdradzę, że przedwczoraj w ostatniej chwili i ostatkiem siły woli powstrzymałam się przed zakupem kolejnej…
Jedna talia jest dostępna na mojej Wyprzedaży garażowej:
Gdyby jednak kiedyś ukazały się takie, jak te z Jestem — wydane na porządnym papierze — biorę natychmiast! – nawet gdyby to nadal były same Wielkie Arkana…
Jeśli wiecie, kto je narysował – koniecznie dajcie znać.
A wracając do książki o (pół)światku polskich wróżek, jasnowidzów i egzorcystów… Przeczytałam ją z ogromnym zaciekawieniem, a miejscami to nawet ze zgrozą… Kiedy skończyłam — Kindle najpierw wykasował mi wszystkie zaznaczenia i notatki, potem się zawiesił, a kiedy chciałam go zrestartować, to się zresetował (co, oczywiście, spowodowało wykasowanie całej zawartości)… Przypadek…?
No to jeszcze jedna akcja z dreszczykiem… Pamiętacie jaki rozgłos zyskała sprawa związana z niezatrudnieniem profesora Jana Hartmana na Uniwersytecie Warszawskim? A co powiecie na to, że autor książki zamówił rzucenie na Jana Hartmana klątwy (zapytał go wcześniej o zgodę), która miała spowodować wyrzucenie go z pracy… Są ciareczki…?
To teraz — dla równowagi — przypomnijcie sobie doświadczenia Burrhusa Skinnera (behawiorysty, badacza odkrytych przez Jerzego Konorskiego odruchów warunkowych) z gołębiami. Jeden z jego eksperymentów polegał na tym, że umieszczał głodne ptaki w klatkach i karmił w równych odstępach czasu. Skutek był taki, że po jakimś czasie gołębie zaczynały się dziwnie zachowywać — jedne machały skrzydełkami, inne kucały, a jeszcze inne kręciły się w kółko… Skinner wyjaśniał zachowanie gołębi tzw. zależnością magiczną. Wszystkie ptaki były karmione w równych odstępach czasu, ale jeśli akurat w chwili podawania pokarmu gołąb wykonywał jakąś czynność, to zaczynał ją kojarzyć z otrzymaniem jedzenia, powtarzał zatem tę czynność i… znowu otrzymywał jedzenie. W ten sposób przypadkowe zachowania gołębi były wzmacniane, a zależność magiczna ulegała utrwaleniu i głodny gołąb powtarzał tę czynność, która wywoływała podanie jedzenia…
Skinner twierdził, że wszystkie funkcjonujące w ludzkich społecznościach przesądy i zabobony są skutkiem działania podobnych mechanizmów, więc nie odczuwajcie żadnej wyższości nad gołębiami…! 😉
Na koniec wróćmy jeszcze raz do książki Tomasza Kwaśniewskiego i eksperymentu z rzucaniem klątwy… Autor szukał chętnego do bycia ofiarą m.in. wśród swoich znajomych i jakoś wszyscy odmawiali — nawet ci, którzy twierdzili, że w żadne klątwy nie wierzą.
Zgodziła się tylko jedna z koleżanek autora (nie zostały podane personalia, ale — po przeczytaniu podziękowań — podejrzewam, że mogła to być Danusia), a oto fragment ich rozmowy:
– Wspaniale, super, dzięki – cieszę się. – Tylko musimy ustalić, co w rezultacie tej klątwy miałoby cię spotkać. Może niech to będzie coś na twojego kota?
– O nie, nie, tylko nie na kota!
Chciałabym tej pani powiedzieć, że tym jednym zdaniem zdobyła miejsce w moim sercu…! 🙂
A czy Wy zgodzilibyście się, żeby ktoś – w ramach eksperymentu – rzucił na Was klątwę?
Postscriptum
Klątwa na prof. dr. hab. Hartmana była rzucana na przełomie lat 2017/2018, a Uniwersytet Warszawski nie zatrudnił go w roku 2019.
Książkę ponownie wgrałam na Kindla… Jeszcze nie wybuchł.
Być może napiszę w przyszłości o korzystaniu z kart tarota 🙂